Powraca świat Alicji. Znów stado zaprzyjaźnionych osób pęta się po cudownym ogródku i kulinarnie szaleje w kuchni. A gospodyni jak zwykle otwiera drzwi przed każdym, częstuje jajkiem na śniadanie, wypija niezmierzone ilości kawy i zabrania zaglądać do lodówki. Nawet do wiecznie głodnego Marianka demonstruje autentyczną słabość. I oto wizyta nowej pary przynosi obrzydliwość w powietrzu. On – oblizuje łyżki i widelce, rzuca się na szyje nowo poznanych dam, zżera robaczki ze stołu i udaje, że zna się na winach… Ona – kamiennie milczy, ostrożnie chodzi i podobno umiera z miłości do niego. A gdy on nie wraca z pewnej wycieczki, interesuje się tym nawet pan Muldgaard…
Szczerze mówiąc, treść bez początku i końca mnie też nie bardzo się spodobała. Miłość buchała z niej w każdym zdaniu i między wierszami, zrozumiałam co prawda wszystko, ale wnętrze mi się skrzywiło. Wyszło, że jakaś ona obłędnie kocha jakiegoś jego, świetnie, każdemu wolno, on w uczuciach oporu nie stawia, ale jej czegoś brakuje, więc powinna nadrobić i osoba pisząca z całej siły jej w tym pomaga. Elementem rzędu nagrody Nobla, kopalni diamentów, lubczyku, transplantacji mózgu i trudno dociec czego tam jeszcze, ma być Alicja. „I na to strasznie nosem kręci” brzmiały ostatnie słowa, i żal, pretensja, uraza, waliły z nich potopem i lawiną. Ktoś, znaczy, nosem kręcił na sam pomysł.